Nie wiem jak długo mogłam spać, ale kiedy otworzyłam oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej Chelsea i Sarah nie było w pokoju. Westchnęłam głośno i korzystając z chwili spokoju położyłam się z powrotem. Syknęłam, zapominając o policzku, w który wczorajszego dnia zostałam uderzona. Przewróciłam się na drugi bok i przyłożyłam delikatnie dłoń do bolącego miejsca. Zastanawiałam się ile razy jeszcze dostanę, aż w końcu naprawdę stanie mi się krzywda i Phillips będzie miał problemy. Przetarłam dłonią zaspane oczy i zostały mi na niej mokre rysy. Nawet się nie zorientowałam, że płakałam. Już od jakiegoś czasu nie zwracałam na to uwagi. Nie liczyło się to dla mnie. Teraz w sumie nic się dla mnie nie liczyło. Jedyne co jeszcze przytrzymywało mnie przy życiu to rodzina i nadzieja. Tak, nieograniczona nadzieja, w którą tak cholernie mocno i ślepo wierzyłam. Widziałam, że moja siostra już dawno ją straciła, choć próbowała to przede mną ukryć. Byłam jej ogromnie wdzięczna, że próbuje być dla mnie twarda, nieugięta, ale znałam ją zbyt dobrze, aby mogła przede mną schować swoje prawdziwe ja. Stan i Liam też potrafili czytać z naszych oczu, zawsze powtarzali, że to jedyna nasza wada. Nie potrafimy trzymać emocji w sobie całkowicie, zawsze to co czujemy widać w naszym spojrzeniu. Westchnęłam kolejny raz tego dnia i rozpłakałam się jeszcze bardziej. Tak strasznie tęskniłam za domem. Za mamą, tatą. Za braćmi, za moimi ukochanymi braćmi, na których zawsze mogłam liczyć. To wszystko jednak zostało mi odebrane, nam odebrane. Mnie i Chelsea. Poznałyśmy miłego, przystojnego mężczyznę o hipnotyzującym spojrzeniu i głosie, który okazał się dupkiem. Człowiekiem, który nie cofnął się przed odurzeniem nas. Nawet się nie zawahał, kiedy wsypywał nam coś do drinków, a potem przywiózł nas tutaj. W to okropne, obleśne i tak bardzo znienawidzone przeze mnie miejsce. Jedyne co tak bardzo napawało mnie radością to myśl, że nie jestem tutaj sama, że jest ze mną siostra, która próbuje być silna za nas dwie, ale ja już dawno przestałam to robić. Zmęczyła mnie ciągła walka o swoją godność, dumę. Przyzwyczaiłam się do tego, że każdego dnia ląduję w łóżku z kilkoma mężczyznami, a na domiar tego po każdej skończonej pracy muszę użerać się z moim szefem, którego nienawidzę z całych sił. Próbowałam nie raz uciekać, krzyczeć, prosić... Nic nie pomagało. Aż pewnego dnia uderzyłam go. A on jak gdyby nigdy nic pobił mnie, zgwałcił i szarpiąc mnie z całych sił wrzucił do opustoszałego pokoju na kilka godzin. Nawet nie wiedziałam ile mogłam tam przesiedzieć, ale kiedy wrócił po mnie światło z korytarza spowodowało ból w oczach. Nie chciałam się podnieść, starałam się być twarda i wtedy do mnie podszedł. Poczułam jak gładzi mnie po policzku, jak głaszcze moje nagie ramiona. Czuł jak bardzo się trzęsłam ze strachu i jak bardzo było mi zimno. Nie zważał na to. Złożył pocałunek na moich zziębniętych wargach, a potem kilka na szyi. Opatulił mnie swoją marynarką, którą przedtem zdjął i uśmiechnął się do mnie czule. Wyśmiałam go i wtedy pociągnął mnie za włosy. Syknęłam.
- Pamiętaj, że jesteś moja i będziesz moja, kiedy tylko zechcę. Zrozumiałaś? - zapytał, a ja pokiwałam głową. Tego dnia przestałam wierzyć w mężczyzn, w świat. Dosłownie we wszystko. Jedyne co mi pozostało to najwspanialsza siostra na świecie i nadzieja...
Odwróciłam się gwałtownie i podniosłam do pozycji siedzącej, opatulając się szczelniej kołdrą. Glosy za drzwiami były o wiele za blisko. Miałam jedynie nadzieję, że to nie Phillips. Nie miałam siły patrzeć mu w oczy, rozmawiać z nim, a co dopiero znosić jego zakłamane czułości wobec mojej osoby. Kiedy jednak drzwi się otworzyły stanęła w nich moja siostra. Zamknęła je za sobą trzaśnięciem. Odwróciła się w moją stronę roztrzęsiona i wściekła. Kiedy zobaczyła, że nie śpię uśmiechnęła się szeroko. Usadowiła się obok mnie i położyła głowę na moich kolanach. Niewiele myśląc, przytuliłam się do niej i zaczęła gładzić ją po głowie. Bawiłam się blond kosmykami jej miękkich, puszystych i jakże gęstych włosów, których zawsze tak bardzo jej zazdrościłam. Wtedy do pokoju wszedł ktoś jeszcze. Zesztywniałam i Chelsea od razu to wyczuła, bo zaczęła głaskać mnie po ramieniu. Uśmiechnęła się do mnie pocieszająco i ucałowała mój zdrowy policzek. W progu stanął Mason z trzema kubkami kawy. Patrzyłam na niego zadziwiona. Rzadko kiedy zdarzało się, aby do nas przychodził, a co dopiero kupował nam kawę, sam z siebie. Podniosłam jedną brew do góry, a wtedy starsza Paradise ścisnęła moje ramię. Wyczułam jak bardzo ten człowiek ją drażni. Nie raz mówiła mi jak bardzo chciałaby go utopić, powiesić, zadźgać i inne, bardziej okropne i brutalne rzeczy. Nawet myślenie o tych ohydztwach bolało.
- Czego chcesz? - zapytała moja siostra. A ten jedynie podniósł ręce w geście rozejmu i usadowił się na łóżku Sarah. Patrzyłam to na Kennedy'ego, to na Chelsea i nie mogłam uwierzyć własnym oczom, kiedy mężczyzna patrzył na moją siostrę z czułością. Zachciało mi się wymiotować i w tym momencie miałam także ochotę wziąć pierwszy lepszy ciężki przyrząd i przywalić nim z całej siły naszemu ochroniarzowi od siedmiu boleści.
- Jak się czujesz? Jak policzek? - zapytał Mason, przesuwając wzrok w moją stronę. Mimo wszystko zrobiło mi się miło, że o to spytał. Rzadko w tym miejscu słyszy się troskę w czyimś głosie.
- Lepiej.
- To dobrze. Ta świnia odpowie za to.
- Nagle odezwały się w tobie jakieś uczucia. Naprawdę intrygujące - powiedziała Chelsea, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej.
- Mogłabyś już naprawdę sobie darować. I mówię serio, Layla, nie zostawię tego tak.
- Co się stało? - zapytałam, przyglądając mu się z zaciekawieniem, kiedy podawał mi i starszej blondynce kawę. Zastanawiałam się jaka zaszła zmiana, że zachowywał się w taki sposób. Wiedziałam, że nie robił tego sam z siebie, musiał mieć jakieś powody, aby tak bardzo się o mnie troszczyć.
- Nawet tutaj chcesz nas czymś odurzyć? Spokojnie. Nie możemy uciec. Z resztą po co dziwka miałaby uciekać przed tym, co tak bardzo lubi, czego pragnie - Chelsea nie miała już sił, aby trzymać swoje emocje na wodzy. Szturchnęłam ją w ramię. Wiedziałam, że to Mason i miał dziwną słabość do naszej dwójki, a w szczególności do Chelsea, co nie zmieniało faktu, że nadal mógł nam zrobić krzywdę.
- Zaraz przyjdzie tutaj drugi ochroniarz. Mogłybyście się zebrać w sobie, bo wyglądacie jak siedem nieszczęść, a do tego przydałoby się, abyście się ubrały. No chyba, że będziecie miały ochotę zaliczyć nowego w pierwszy dzień pracy. Jak myślisz, Chels? - powiedział, trzaskając za sobą drzwiami. Starsza Paradise zesztywniała i poczułam jak po jej ciele przebiegły dreszcze. Wtedy na nią spojrzałam, miała łzy w oczach. Odwróciła się ode mnie i podniosła na równe nogi. Weszła do łazienki, a ja nie wiedziałam, jak mogłabym jej ulżyć w bólu, jaki spowodowały słowa Kennedy'ego.Wiedział co robi, widziałam to w jego spojrzeniu. Nie odezwałby się tak, gdyby nie niewyparzony język mojej siostry. Zamknęłam oczy i podniosłam się. Dopiero wtedy zorientowałam się, że trzymam w ręce kubek ciepłej kawy. Pachniała tak świeżo, tak dobrze, że miałam ochotę wypić ją jednym duszkiem, ale Chelsea miała rację. Jak bardzo by nas Mason lubił, nadal był prawą rączką Henry'ego, a ten człowiek nie miał żadnych zahamowań. Dosłownie żadnych. Chyba jedynym jego słabym punktem, był jego syn, którego nigdy nie poznałam, ponieważ on nic nie wiedział o nielegalnej działalności tego domu dla prostytutek. Byłam ciekawa, czy gdyby się dowiedział pomógłby nam, powstrzymał ojca, czy pomógłby tacie, temu bydlakowi. Może nawet był gorszy, o ile dało się takim być. Sięgnęłam pod materac i wyjęłam spod niego łańcuszek z zegarkiem. Dało się go jednak otworzyć i zrobiłam to. W środku znajdowało się zdjęcie mojej rodziny. Chelsea i ja stałyśmy na środku. Mama i tata za nami, a Stanley i William przytulali nas w pasie. I wtedy na zdjęcie skapnęła łza. Otarłam twarz, zamknęłam wieczko łańcuszka i schowałam go na miejsce. Nie mogłam się rozklejać. Musiałam wierzyć, że wreszcie nas znajdą, że będziemy mogły być w domu. Spokojne, bezpieczne i niemartwiące się o nasze życie. Mogłybyśmy wreszcie nie bać się każdego poranka, kiedy otwierałyśmy oczy, każdej następnej godziny, minuty. Jedyną porą, kiedy mogłyśmy odpocząć była noc. Sen dawał ukojenie, choć nie zawsze, ale pomagał ciału się zregenerować. Pomagał się mu odprężyć po trudzie dnia w "pracy". Usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi. Odwróciłam się jak poparzona w tę stronę i zobaczyłam jednego z ochroniarzy Henry'ego. Wiedziałam, że przyszli po mnie. Phillips czegoś ode mnie chciał. Domyślałam się czego, ale chciałam wierzyć, że może tym razem jest inaczej. Westchnęłam, zarzuciłam na siebie pierwszą lepszą bluzkę, która akurat wpadła mi w ręce oraz obcisłe dresy. Wzięłam w rękę bluzę i wychodząc z pokoju założyłam ją. Dziwnie się czułam, idąc ciemnym korytarzem z ochroniarzem, który nigdy po mnie nie przychodził. Ale musiałam z nim iść. Henry okropnie by mnie ukarał, gdybym nie stawiła się na jego zawołanie. Byliśmy już blisko jego biura, ale ku mojemu zszokowaniu minęliśmy je i ruszyliśmy dalej wzdłuż korytarza, kierując się w stronę schodów.
- Gdzie idziemy? - zapytałam, w jednej chwili, czując paniczny strach. Ten mężczyzna patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, a ja nawet gdybym chciała nie zdołałabym się przed nim obronić. Odwróciłam się w jego stronę i wpadłam na kogoś. Pchnięta upadłam na podłogę i obiłam sobie kość ogonową. Syknęłam, czując ból w nadgarstku. Podniosłam się jak poparzona i stanęłam twarzą w twarz z Cassie. Czarnowłosa, wredna piękność, której chyba nienawidziłam jeszcze bardziej niż Phillipsa, o ile w ogóle się dało.
- Patrz, jak łazisz, pokrako - skwitowała, patrząc mi prosto w oczy i uśmiechając się szyderczo.
- Może lepiej ty zmyj tę tonę tapety, która przysłania ci widoczność - powiedziałam, a wtedy brunetka złapała materiał mojej bluzy w pięść i pchnęła mnie na ścianę. Tak okropnie jej nie znosiłam, że to nie porozumienie. Miałam ochotę wyrwać jej wszystkie kłaki z tego pustego łba i powiesić sobie jej głowę nad kominkiem w domu.
- Zważaj na słowa, Paradise - syknęła Morrison. Odepchnęłam ją od siebie z taką siłą, że straciła równowagę i upadła na ziemię. Spojrzałam na nią z wyższością i pogardą, aż odwróciła ode mnie wzrok. Odwróciłam się w stronę ochroniarza, który czujnie się wszystkiemu przypatrywał. Potem wróciłam wzrokiem na Cassie. Splunęłam na nią i podeszłam do mężczyzny. Ten widocznie zirytowany złapał mnie za ramię i pociągnął w stronę schodów.
- Jeszcze pożałujesz - usłyszałam za sobą głos czarnowłosej. Nie miałam zamiaru się tym przejmować. Nie mogła mi nic zrobić. Nie dorównywała mi, ani Chelsea. Była jedynie głupią, pustą i wredną lafiryndą, która myślała, że jest pępkiem świata. Ale jej pozycja już dawno spadła, kiedy to ja zostałam ulubienicą szefa, a Chelsea ulubienicą jego prawej rączki - Masona. Miałyśmy tutaj nie małe plecy i każdy wiedział, że gdyby ta dziewucha zrobiła nam krzywdę, nigdy już byśmy jej nie zobaczyli. Zeszliśmy po schodach i znaleźliśmy się w miejscu, gdzie nikt by nas nie usłyszał, ani nie zobaczył o tej porze. Wszyscy przygotowywali klub oraz agencję na kolejny dzień. Wszystko musiało być idealnie, aby Phillips mógł zarobić jak najwięcej pieniędzy. I wtem znieruchomiałam. Poczułam jak ten ochroniarz gładzi moją odkrytą szyję. Nawet się nie zorientowałam, że nie puścił mnie na schodach, ale teraz już wiedziałam. Trzymał mnie przez cały czas, a do tego teraz zaczynał się do mnie dobierać.
- Lubię dziewczyny z charakterkiem - wyszeptał mi do ucha i zadrżałam. Bynajmniej nie z przyjemności, a z przerażenia, które mnie ogarnęło. Połknęłam głośno ślinę i wtedy zaczął całować moją szyję, pozostawiając na niej mokre ślady od wędrówki jego języka, po mojej skórze. Miałam ochotę uciec, ale wiedziałam, że mnie dogoni. Nie miałam żadnych szans. Był ode mnie wyższy o głowę i o wiele większy. Krzyknęłam, kiedy jednym zręcznym ruchem wziął mnie na ręce i posadził na schodach. Trzęsłam się jak galareta, wiedząc że kolejny raz w tym miejscu zostanę zgwałcona. Czułam to. Ochroniarz, którego imienia za cholerę nie mogłam sobie przypomnieć, właśnie rozpiął moją bluzę. Poczułam chłód, który owionął moje ciało. Zadrżałam, a brunet wziął to za oznakę zachęty i pocałował mnie, na siłę wpychając mi do ust swój język. O mało co się nie zakrztusiłam, kiedy jego dłoń znalazła się wewnątrz moich spodni. Gładził materiał majtek, a ja spanikowałam i uderzyłam go w twarz. Oderwał się ode mnie gwałtownie i znów niewiele myśląc kopnęłam go w przyrodzenie. Opadł na zimną, brudną podłogę, a ja czym prędzej ruszyłam przed siebie biegiem. Nie zastanawiając się, które drzwi prowadzą do jakiego pomieszczenia. Otworzyłam pierwsze lepsze drzwi i zamknęłam je za sobą trzaskiem. Oparłam o nie głowę i oddychałam szybko, próbując unormować oddech.
- Layla? - usłyszałam i przeszły mnie dreszcze. Nie odwróciłam się, a po chwili poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Wiedziałam, że to Henry. Rozpoznałam jego głos od razu. Złapał mnie za ręce i odwrócił w swoją stronę. Jego mina wyrażał niepokój, a po chwili i wściekłość. Pogłaskał mnie po policzku, wycierając twarz od łez, które popłynęły i nawet nie zorientowałam się kiedy. Bałam się, tak strasznie się bałam. I nie wiedziałam co sobie myślałam, ale przytuliłam się do niego. Przytuliłam się do mężczyzny, którego nienawidziłam z całych sił, a który mimo wszystko zapewniał mi bezpieczeństwo, w tym strasznym miejscu. Tkwiłam tutaj przez niego, wiedziałam o tym, co nie zmieniało faktu, że był jedną z trzech osób, które dawały mi trochę czułości i troski. Phillips tulił mnie do siebie, głaszcząc mnie po włosach i szepcząc mi coś do ucha. Nie wiedziałam co to było. Każde słowo zagłuszał mój płacz. Tak bardzo się bałam, kiedy ten ochroniarz próbował zrobić mi krzywdę.
- Co się stało? Czy wszystko z nią w porządku? - zapytał ktoś. Oderwałam się od Henry'ego i spojrzałam w kierunku, dochodzącego głosu. Otworzyłam szerzej oczy, kiedy w naszym kierunku zaczął iść wysoki, umięśniony brunet o ciemnej i tak bardzo upragnionej przeze mnie opaleniźnie.
- Layla, co się... - nie dane było dokończyć mężczyźnie, ponieważ drzwi od głównej sali się otworzyły i stanął w nich ochroniarz, który przed chwilą chciał mnie zgwałcić. Instynktownie się od niego odsunęłam i stanęłam za Henry'm. - Tom, co się stało?
- Ta mała szmata uderzyła mnie w twarz, a potem kopnęła w krocze!
- Nie przeginaj!
- Przepraszam, szefie. Ale ta s... dziewucha doprowadza mnie do szału! - stwierdził Tom, wskazując na mnie ręką. Miałam ochotę podejść do niego i przywalić mu w twarz kolejny raz tego dnia. Nawet nie zauważyłam, że Phillips nadal trzymał moją rękę i kiedy zadrżałam odwrócił się w moją stronę, Spojrzałam na niego i połknęłam ślinę. Widziałam jak z jego twarzy schodzi opiekuńczość a pojawia się gniew. Jego oczy zrobiły się dzikie, a szczęki zacisnęły się tak mocno, że aż się skrzywił. Skinął głową w stronę nieznajomego mi mężczyzny.
- Zajmij się nią, Sean. Muszę załatwić pewną sprawę z moim podwładnym - powiedział Henry. A ja aż zadrżałam od ilości jadu jakie wcisnął w swoje słowa. Objęłam się rękoma i podążyłam wzrokiem za oddalającym się szefem i ochroniarzem. Podskoczyłam, kiedy chłopak o imieniu Sean dotknął mojego ramienia.
- Przepraszam - cofnął szybko dłoń. - Nie chciałem.
- Nic się nie stało. Ja... - popatrzyłam na niego. Jego tęczówki emanowały czułością i troskliwością, a także współczuciem. Jednakże w jego spojrzeniu było też coś, czego nie potrafiłam rozszyfrować. Patrzył na mnie z jakimś tajemniczym błyskiem w oku, a ja nie wiedziałam o co mu chodziło. Westchnęłam. Nie chciałam tutaj dłużej stać. Chciałam dostać się do swojego pokoju i schować się na te kilka godzin, które jeszcze mi pozostały przed pierwszym gościem, pod kołdrę. - Chciałabym już wrócić do swojego pokoju - powiedziałam szybko i posłałam temu przemiłemu chłopakowi przepraszający uśmiech. Chłopak odwzajemnił gest i ręką wskazał mi abym szła przodem.
Blondynka wyszła z łazienki, odziana jedynie w krwisto czerwony ręcznik. Mokre włosy przykleiły jej się do odsłoniętej szyi i pleców. Krople spływały po jej nabalsamowanym ciele, pozostawiając po sobie mokre strużki. Rzuciła brudne ciuchy na podłogę i rozejrzała się po pokoju, napotykając na kogoś siedzącego na łóżku Sarah. Krzyknęła i podskoczyła. Potknęła się o róg swojego łóżka i opadła na nie. Natychmiast przed nią znalazł się Mason. Pomógł jej usadowić się do pozycji siedzącej. Ta odepchnęła jego dłoń i podniosła się, szczelniej zakrywając się ręcznikiem. Drżała na całym ciele. Nie lubiła zostawać z nim sam na sam. Nigdy nie wiedziała, co może zrobić w danej chwili. Co może strzelić mu do głowy i jak może się zachować. Mimo całej dobroci, czułości i troskliwości jaką obdarzał ją i jej siostrę, nadal był...potworem. Tak, to jest najlepsze określenie. Gdyby nim nie był, nigdy by tutaj nie trafiła. Kennedy nie przybliżył się. Stał nadal w tym samym miejscu, wpatrując się w nią intensywnie. Widziała, że prowadził wewnątrz siebie jakąś walkę. Czuła, że ta chwila trwała wieczność, ale dzięki temu unormowała oddech. Westchnęła, a chłopak spojrzał na nią smutnym wzrokiem.
- Przepraszam - powiedział Masona, a Chelsea połknęła głośno ślinę. Jeszcze nigdy nie usłyszała od niego takich słów. Nigdy nie przepraszał za swoje słowa, gesty, czyny. Nigdy nie przeprosił jej za ich pierwsze spotkanie. Nigdy nie przeprosił jej za to, że zamienił jej życie w istne piekło. Nigdy nie przeprosił za to, że żyła bez rodziny. Nigdy nie przeprosił jej za to, że każdego dnia jej ciało przyjmowało innego mężczyznę. Nigdy za nic nie przeprosił. Aż do teraz. Zrobiło jej się cieplej, oddech stał się szybki i nierówny. Nie wiedziała co mogła w tej chwili zrobić.
- Chcę być sama. Zostaw mnie - powiedziała jedyną rzecz, jaka teraz wpadła jej na myśl. Musiała się od niego uwolnić. Musiała się uwolnić od tego uczucia, które kazało jej mu wybaczyć. Nie mogła tego zrobić. Nigdy nie mogła się złamać. Teraz była silna i nie reagowała na takie rzeczy, nie reagowała, ponieważ nie żywiła żadnych pozytywnych uczuć do tego człowieka. Ukucnęła i podniosła z ziemi swoje rzeczy. Wyprostowała się na równe nogi i podskoczyła, ponieważ stanęła twarzą w twarz z Kennedy'm. Odwróciła szybko głowę i odsunęła się od niego o kilka kroków. Był o wiele za blisko, a ona nie miała na to ochoty. Nie chciała, aby kiedykolwiek był tak blisko niej.
- Czemu akurat ty? - zapytał. Nie wiedziała o co mogło mu chodzić. Wytrzeszczyła na niego oczy i zaczęła drżeć. Mężczyzna zrobił się nerwowy, a ona już nie raz widziała jak zachowywał się w gniewie. Nie chciała tego przeżywać kolejny raz, a przede wszystkim na sobie.
- Proszę cię, idź sobie - szepnęła, nie mogąc wypowiedzieć tego głośniej. Ogarnął ją strach i jak na złość, ani Sarah, ani Layla nie wracały do pokoju. Chciała uciekać, ale wiedziała, że jest na przegranej pozycji. Mason był umięśniony i wysportowany. Miał wiele siły, choć na pierwszy rzut oka nie było po nim tego widać.
- Dlaczego akurat ty musisz tutaj być? - powiedział bardziej do siebie niż do niej i walnął pięścią w ścianę, pozostawiając w niej otwór pasujący do jego dłoni.
- Mason, boję się ciebie. Zostaw mnie - odwrócił się w jej stronę, jakby dopiero teraz dostrzegł, że nie jest tutaj sam. Spojrzenie mu się rozświetliło. Na twarz wystąpił delikatny uśmiech.
- Jesteś taka delikatna - powiedział i podszedł do niej na tyle blisko, aby dotknąć jej nagiego ramienia. - Taka piękna - szepnął i przejechał palcem wzdłuż całej jej ręki. Zadrżała, ale nie z przyjemności, a ze strachu. Nie chciała myśleć o niczym. Chciała po prostu się od niego uwolnić.
- Jeśli mnie nie zostawisz i stąd nie wyjdziesz zacznę krzyczę. I mówię poważnie - powiedziała pewnym siebie głosem. Nie wiedziała skąd wzięła siłę, ale musiała to zrobić. Nie mogłaby dłużej znieść obecności Kennedy'ego. Chłopak zachichotał i odwrócił się od niej. Podszedł do drzwi i złapał za klamkę. Chelsea odetchnęła z ulgą, ale wtedy Mason odskoczył jak poparzony i ruszył w jej stronę. Złapał ją za ramiona i przygwoździł starszą Paradise do ściany. Dziewczyna zamknęła z całej siły oczy i zaczęła szlochać.
- Czy ty naprawdę tego nie widzisz? - zapytał i oparł głowę na wgłębieniu jej obojczyka. Blondynka trzęsła się jak galareta, ale próbowała zachować spokój. Bała się, tak cholernie się bała i nie miała zamiaru odpowiadać. Z resztą jej stan nie pozwalał jej na to. Jedyne co miała ochotę zrobić to ukucnąć i zacząć płakać, ale nie mogła. Musiała mu pokazać, że aż tak się go nie boi. Wtedy szarpnął nią i jeszcze raz pchnął ją na ścianę. Syknęła tym razem, naprawdę zabolało.
- Odpowiedz!
- Nie wiem o co ci chodzi.
- Jesteś aż tak ślepa? - zapytał.
- Przestań, pro... proszę, idź sobie - szepnęła, a po jej policzkach spłynęły pierwsze łzy, a potem następne. Chłopak odsunął się od niej i puścił jej ręce, ale po chwili dotknął jej mokrych włosów.
- Naprawdę nie widzisz, że doprowadzasz mnie do szaleństwa? - zapytał, zsuwając dłoń z głowy na policzek. Zadrżała, kiedy opuszki jego palców zetknęły się z jej skórą. Była pewna, że będą szorstkie i nieprzyjemne w dotyku, ale pomyliła się. Były delikatne, gładkie. Choć, jego dotyk nie sprawiał jej ani krzty przyjemności.
- Przepraszam - wybuchł śmiechem.
- Za co? - wypalił nagle. - Za to, że sprowadziłem cię do tego burdelu?! Za to, że przeze mnie każdego dnia posuwa cię kilku facetów, a ja nie mogę tego znieść?! Czy za to, że Phillips gwałci twoją siostrę kiedy tylko ma na to ochotę?! - zamknął się na chwilę, a Chelsea wytrzeszczyła na niego oczy. Łzy ciekły już potokiem. Nie mogła ich powstrzymać. Pierwszy raz usłyszała prawdę z jego ust. Pierwszy raz tak jakby przyznał się do tego, że sprowadził na jej życie ogromny koszmar, z którego pewnie już się nie zbudzi, z którego nie ma powrotu do rzeczywistości. Zakryła twarz dłonią, aby nie widział jak bardzo się trzęsie, jak bardzo wstrząsnęły nią jego słowa.
- Chels, ja... - szepnął i przytulił ją do siebie. Spojrzał na nią i ucałował ją w czoło. Tulił ją do siebie tak długo, aż po dłuższej chwili się uspokoiła, choć nie do końca. - Tak bardzo cię przepraszam - dopowiedział i spojrzał jej w oczy. Patrzyła na niego jakby obdarta ze wszystkich uczuć. Jakby nie była tą samą osobą, co przed chwilą.
- Słyszysz?
- Nie jestem głucha, a na przeprosiny to już chyba trochę za późno - powiedziała i odepchnęła go od siebie. Stracił równowagę i upadł na podłogę. Od razu się podniósł, a ona nawet na niego nie spojrzała. Nie zwracała na niego uwagi. Traktowała go jak gdyby go tutaj nie było i jakby nigdy nie doszło do sytuacji, która miała tutaj miejsce dosłownie przed chwilą.
- Chels..
- Nie. Już wystarczająco dziś powiedziałeś, a teraz nie chcę cię widzieć - powiedziała stanowczo. Miała ochotę nadal płakać, ale powstrzymywała się. Chciała się go jak najszybciej pozbyć.Chciała po prostu zostać sama i wypłakać się w poduszkę.
- Tak po prostu mnie teraz spławiasz? Teraz, kiedy się przed tobą otworzyłem, kiedy przyznałem się jak wielkie zrobiłem ci świństwo? - zapytał, a starsza Paradise nawet nie uraczyła go spojrzeniem. Podszedł do niej zły. Szarpnął nią tak, że stanęła z nim twarzą w twarz kolejny raz tego dnia.
- Nie mam ci nic do powiedzenia.
- Tak myślisz?
- Ja tak nie myślę, ja to wiem. To nie mój problem.
- Zaczynam tracić cierpliwość, Chelsea. Chyba naprawdę nie chcesz wystawić jej na próbę - powiedział i ścisnął mocniej jej rękę.
- Co mam ci niby powiedzieć?! - zapytała wkurzona, wyrywając się mu.
- Najlepiej prawdę! - zaśmiała się.
- Chcesz prawdy?! Ok. Nie chcę cię znać! Żałuję dnia, kiedy zgodziłam się pójść z moją siostrą do klubu! A wiesz dlaczego, bo wtedy poznałam ciebie! Poznałam potwora, który zniszczył życie mnie, mojej siostrze i wielu innym dziewczynom! - wykrzyknęła mu w twarz z takim jadem, że aż się od niej odsunął. - A wiesz co jeszcze pozwala mi być taką silną? To, że cię nienawidzę! Nienawidzę cię z całych sił! - krzyknęła, a Mason złapał jej twarz w dłonie i wpił się w jej usta. Poczuł na nich coś mokrego i spojrzała na mu w oczy. Płakał. Próbowała mu się wyrwać, ale był od niej o wiele silniejszy. Oparł ją o ścianę i całował z takim uczuciem, z taką namiętnością, że zabrakło jej tchu. Oderwał się od niej na chwilę i spojrzeli sobie w oczy. Dziewczyna oddychała szybko, płytko. Łapczywie łapała powietrze tak samo jak Kennedy. Nie oderwała się od niego, nie odsunęła, a kiedy pocałował ją kolejny raz biła go po torsie, ale on nic z sobie tego nie robił. Zaczęła płakać. Obydwoje płakali. Ale po chwili Chelsea odwzajemniła pocałunek. Położyła mężczyźnie jedną dłoń na karku, a drugą wsunęła w jego włosy i zacisnęła ją w pięść. Całowali się długo, namiętnie, dziko. Ich spragnione bliskości ciała ocierały się od siebie, a wtedy starsza Paradise odepchnęła od siebie Masona. Przerażona patrzyła na ochroniarza i zakryła twarz dłońmi. Miała ochotę w tym momencie rzucić się przez okno, aby skończyć swoje męki i cierpienia, których tutaj doświadczała na każdym kroku. Płakała jak małe dziecko. Wrzeszczała w środku z goryczy, wściekłości, ale nie mogła wypowiedzieć słowa. Nie poruszyła się nawet wtedy, kiedy Kennedy podszedł do niej i ją objął. Tak jak wcześniej oparł głowę na zagłębieniu jej obojczyka i starał się unormować oddech.
- Wiesz, że to kłamstwo - szepnął jej do ucha, a ona zadrżała, kiedy poczuła oddech mężczyzny na swojej szyi.
- Wyjdź stąd - szepnęła, spojrzał na nią. - Wynoś się! - krzyknęła i odepchnęła go od siebie. Ciemny blondyn ani przez chwilę się nie zawahał. Odwrócił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Dziewczyna, kiedy tylko przestała słyszeć kroki zsunęła się po ścianie na ziemię i zaczęła płakać. Ryczeć jak małe dziecko. Jeszcze chyba nigdy nie czuła do siebie, aż tak wielkiego obrzydzenia. Jednakże w jednym Mason miał rację. Nie nienawidziła go i uświadomiła to sobie, kiedy pocałował ją. Nie mogła uwierzyć, że mogłaby poczuć do tego bydlaka choć trochę sympatii. Ale właśnie tak było i tak bardzo siebie za to nienawidziła. Miała jakąś słabość do człowieka, przez którego jej życiem stało się koszmarem, istnym piekłem...
~Sheva~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ten rozdział pisała AdziaK aka Sheva. Wolę, aby nazywano mnie tym drugim. Jest to moja nazwa blogerowa i niech tak pozostanie :) Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. Kolejny pisze moja kochana i niezastąpiona NatalieShakur. Myślę, że także będzie się działo :D Pozdrawiam :*